Projekt graficzny ulotki: Ewa Klepacz
Zdjęcia: Maciej Zakrzewski
Przepłynęliśmy Poznań.
Nowo
Sytuacyjny Flow już za nami. Tak jak mieliśmy nadzieję, nie obyło się bez
wielkich emocji, mimo że znaczna ich część została ulokowana w zupełnie nie
spodziewanym kontekście.
Idiomem tegorocznego Malta Festivalu są Akcje
Azjatyckie dlatego też odnieśliśmy się do tematu płynności granic pomiędzy
szeroko pojętym "wschodem" i "zachodem". Nie przypadkowe
było zestawienie artystów biorących udział w projekcie - Łukasz Trusewicz w
swoich instalacjach i performances poddaje analizie istotność różnych punktów
wyznaczających miejską strukturę jak i nawiązuje do problemów agresji, wykluczenia
i funkcjonowania sztuki w obszarach publicznych. Działania Ting-Tong Changa
były realizowane zarówno w Tajwanie jak
i w przestrzeniach wielu miast europejskich. Zapraszając uczestników do projektu
związanego z Poznaniem miejscem dla niego nieznanym- Ting Tong sam stał się
również azjatycką inwestycją w naszym mieście.
Zaczęło
się spokojnie i przewrotnie - już przy pierwszym postoju wszyscy uczestnicy
otrzymali w pamiątkowym prezencie autentycznie azjatyckie gadżety wprost ze
Sklepu Chińskiego, przyniesione przez Łukasza Trusewicza który tym samym rozpoczął działania. Artysta odniósł sklepowy koszyk i ruszył z nami w
dalszą podróż, za poznański Stadion Miejski. Pod czujnym okiem robotników,
wciąż pracujących mimo sobotniego popołudnia, mając w tle perspektywę okazałej
budowli, Trusewicz rozłożył na pasie ziemi sztuczną murawę. Dalsze działanie
było połączeniem szeregu czynności, które wykorzystywały zarówno estetykę zabaw
na boisku jak i atrybuty kibiców
związanych z sąsiadującym obiektem w
postaci szalików Lecha, Warty i reprezentacji Polski. Całe działanie może
być odczytane jako komentarz do
absurdalnych sytuacji nieekonomicznego sposobu wydatkowania miejskich pieniędzy
przeznaczonych zarówno na modernizację stadionu jak i całego miasta.
Trudno
jednak nie odnieść się również do
interpretacji działania, przez Poznańskich kibiców Lecha, wśród których po
publikacji dokumentacji w Internecie zawrzało. Działanie Trusewicza zostało
odczytane jako hańbiące dla barw Lecha i wywołało burzliwą aczkolwiek możliwie potrzebną
dyskusję pomiędzy wygrażającymi artyście kibicami - dla których szalik jest
rzeczą niemalże świętą, a przeciwnikami tempa doprowadzających do paraliżu ruchu ulicznego przemian miasta.
Budzące gwałtowne reakcje poznańskich kibiców działanie polegało na wycięciu
liter z szalików Lecha Poznań, Warty Poznań i reprezentacji Polski, które
następnie zostały połączone w napis "praca wre" i powieszone na
płocie stadionu. Po przeczytaniu kilku internetowych komentarzy
nie trudno odgadnąć dlaczego akurat moment cięcia szalików okazał się
tak kontrowersyjny. Fetyszyzujące podejście do akurat tego kawałka materiału
uczyniło z niego przedmiot quasi religijny, a kibicowanie w wersji pokazanej
przez komentujących urosło do rangi kolejnego wyznania.
Sam akt pocięcia szalików, mimo, że nie miał
na celu szargać niczyich idei, okazał się w ten sposób również komentarzem do
footbolowego biznesu, który oparty jest w dużej mierze na produkcji i sprzedaży
towarów (również sprowadzanych z Chin).
Przez
cały czas akcji z szalikami na środku wyłożonej trawy leżała przybita do ziemi
piłka, która tracąc powietrze i fason, podobnie jak w wywołanym sporze stała się
jedynie niepotrzebnym, pozbawionym znaczenia przedmiotem.
W
dalszej części podróży udaliśmy się pod Pomnik Bohaterów wieńczący wysokie
schody prowadzące na Cytadelę, który poprzez zabiegi Trusewicza i kilka świec
dymnych pogrążył się w gęstej mgle. Obserwowany z poziomu schodów obelisk z
dynamicznie wydobywającym się spod niego dymem przywodził na myśl obraz
startującej rakiety. Sam artysta rozpłynął się we mgle, natomiast na pomniku
pojawiła się dodatkowa, druga pięcioramienna gwiazda tyle, że w kolorze
niebieskim, nasuwająca skojarzenie między innymi z poznańskim "know-how".
Ponownie
spotkaliśmy Łukasza, który z taboretem w ręku szedł ścieżką w kierunku Parku
Dąbrowskiego za Starym Browarem. W miejscu gdzie ścieżkę przecina postawiony
tutaj płot Trusewicz zmagając się zarówno z materią ogrodzenia jak i ograniczeniami
własnego ciała przeszedł na drugą stronę, pod czujnym okiem pilnującego parku
ochroniarza. Płot - będący dziełem japońskiego artysty, został wytyczony bez
uwzględnienia otoczenia - istniejących wcześniej ścieżek, zamieniając miejsce
mające służyć wypoczynkowi w komunikacyjną barierę. Artysta zabierając swój
ekwipunek oddalił się, opuszczając tym razem ostatecznie uczestników działania,
którzy zostali wywiezieni na Poznań Wchód- jedną z miejskich stacji kolejowych.
Tym samym mały dworzec PKP stał się
zarówno końcem podróży (na wschód) wynikającej z działań Łukasza Trusewicza jak
i początkiem podróży (ze wschodu) Ting-Tong Changa.
Pozostawiliśmy
uczestników w stanie błogiego relaksu dzięki wspaniałej aurze i dużym zestawom
kanapek i okolicznej łące. Nieszczęśni nie zdawali sobie sprawy, że to ostatnie
chwile rozluźnienia przed działaniem Changa. Pasażerowie
zostali ustawieni w linii, w czarnych płóciennych workach na głowie oczekując na
wprowadzenie do zaciemnionego autokaru. Ruszając zostali skonfrontowani z
całkowitą ciemnością - nie wiedzieli dokąd jadą, nie mieli możliwości
komunikowania się. Siedząc w ciemności zostali niejako zmuszeni do wysłuchania
nagrań odtwarzanych w autobusie. Opowieści o najpiękniejszych snach powrotu do
domu, relacje koszmarów, z których człowiek budzi się z krzykiem, przedstawione
z obcym akcentem historie o znaczeniach i symbolach budziły najróżniejsze obrazy w głowach
uczestników. Jedni zmagając się z własnymi lękami i klaustrofobią próbowali
zmusić się do relaksu, inni odczuwali lęk opresyjnej sytuacji, nie odzywając
się jednak bojąc się zaburzyć panującą atmosferę. Nagrania snów mieszkających w
poznaniu imigrantów odtwarzane w całkowitej ciemności i ciszy zaburzanej
jedynie przez dźwięki silnika i miasta nabierały dużo większej mocy. Niektórzy
pasażerowie poczuli się zrelaksowani - nawet do tego stopnia, że zasnęli. Inni
nie zdążyli usłyszeć wszystkich nagrań gdyż po kilkunastu minutach zostali wyprowadzeni
z autokaru i zostawieni w przypadkowym miejscu. Postawieni w sytuacji
imigrantów, porzuceni w nieznanej miejskiej okolicy, sami musieli odnaleźć
drogę powrotną do domu. Co kilka minut kolejna osoba opuszczała autobus :
zdezorientowana i zaskoczona, bądź szczęśliwa z odzyskania władzy nad
wszystkimi zmysłami. Niektórzy stali nadal w worku na głowie, oczekując ciągu
dalszego, niemalże nie wierząc w niespodziewane zakończenie całej sytuacji.
Działania
obu artystów uzupełniły się na zasadzie przeciwności. Projekt Ting-Tong Changa
odniósł się do pojęcia Flow jako stałego, niezależnego i nieokreślonego ruchu materii, nie posiadającego początku ani
końca. Nawiązując do filmu Blind Chance
(Przypadek) Kieślowskiego, artysta stworzył sytuację, która niezależnie od punktu
wyjścia, kończy się zawsze podobną sceną. Chang
zaprosił odbiorców do zaangażowania, w opozycji jednak do działań Trusewicza, w pewien
sposób narzucając im swoją wolę. Mimo sytuacji z założenia niekomfortowej
pasażerowie nie manifestowali niezadowolenia i całkowicie poddali się zainicjowanym
przez Ting -Tonga działaniom.
Łukasz
Trusewicz nie zmuszał odbiorcy do żadnych działań, nie namawiał do integracji,
oporu, buntu ani zgody z manifestowaną sytuacją. Mimo to bunt ten wywołał, choć
nie bezpośrednio wśród samych uczestników projektu lecz pośród odbiorców
komentujących wyrwany z kontekstu fragment jednego z działań.
Kto
w swoich" akcjach azjatyckich" okazał się bardziej
"wschodni" - twórca z Polski czy Azjatycki artysta na co dzień żyjący
w europejskiej, multikulturowej metropolii ? Odpowiedź na to pytanie zostawiam
już samym uczestnikom podróży.
Agnieszka Szablikowska
Zdjęcia: Maciej Zakrzewski
Brak komentarzy:
Nowe komentarze są niedozwolone.